Przez 5 lat studiów, jak jeszcze nie miałam nawet sprzętu i walczyłam dzielnie kieszonkowym nikonem, lub analogiem prosiłam Martynę, żeby zapozowała mi do zdjęć. Raz nawet mi się udało, krótką chwilę przypozowała. Jak wiele musiało się zdarzyć, żeby w końcu pojawiła się przed moim obiektywem. Dokonało się! Nie jest już panienką! Odeszła jako pierwsza z nas, wcześniej co prawda Marek, którego reportaż ze ślubu można znależć tutaj, ale on się nie liczy, bo panienką nie jest. No, ale ponoć na każdego przyjdzie pora...
Na zdjęciu poniżej, część ludu cierpiętniczego naszego pamiętnego wydziału, aż się łezka w oku kręci, że to już koniec. Chociaż odczywam pewną radość, jak widać poniżej reszta też nie pogrążyła się w depresji.
Potem przeszliśmy do BWA na pyszny obiad w cudownym towarzystwie.
Motywem przewodnim był mój czerwcowy przysmak, trusssskawki.
Zrobiliśmy też rozgrzewkę przed plenerem, który odbędzie się w Krakowie na Kazimierzu.
A teraz odrobina prywaty, dziękuję za cudowny dzień, przepyszny obiad i sobotnie garden wedding party!
Obsługiwane przez usługę Blogger.
coraz ciekawiej, mizzz
OdpowiedzUsuńtylko ten szum wyszedł bardzo cyfromo-matrycowo na siódmym...
generalnie gratuluję
ładnie, ale szum na siódmym pojechał...
OdpowiedzUsuńgratuluję!
ach, mizz, dopiero po zatwierdzeniu się pokaże
OdpowiedzUsuńwięc wykasuj niepotrzebne, ahm
pozaznaczałam wszystkie, będą robić za sztuczny tłok, że niby tak dużo komentów mam :D
OdpowiedzUsuńech, Ty komentarzy spragniona, Ty! ;o))
OdpowiedzUsuńto ja dołożę jeszcze jeden co by więcej ich było :) fajne, te ''barowe'' szczegolnie, Pozdrowencje.
OdpowiedzUsuń